O tym jak byîem w wylęgarni BATMAN'ÓW!!! Tak, to nie pomyîka byîem TAM. Ale powoli najpierw proponuję zdefiniowaç pojęcie "wylęgarnia batman'ów". Byç moţe niektórzy z was poczujć się zgorszeni i zawoîajć bezboţnik, bogobórca, ale co mi tam, muszę te pojęcie zdefiniowaç z uwagi na dalszć częőç artykuîu, chociaţ i tak pewnie byőcie się domyőlli o jakć instytucję chodzi. Mianowicie "wylęgarnia batman'ów" oznacza ni mniej ni więcej tylko seminarium duchowne, gdzie z ludzi, powiedzmy sobie szczerze, nie zupeînie normalnych, produkowani sć księţa, lub jak kto woli (a ludzie wolć to coraz częőciej) batmani (po angielsku batmans). Aby umoţliwiç wam zrozumienie mojego artykuîu lub ogarnięcie go waszymi nieskrępowanymi umysîami zacznę od poczćtku, czyli od tego co byîo powodem mojej wizyty w... (sami zresztć wiecie gdzie) Na poczćtku lipca tego roku odbyîy się egzaminy wstępne na wyţsze uczelnie. Piszćc pracę z matmy zastanawiaîem się czemu nie pojawiî się na egzaminie mój dobry znajomy - Klemens (przesiedziaîem z nim w îawce pewnie z rok czasu w ogólniaku), ale czas egzaminu zbliţaî się ku końcowi i w obawie przed skaleczeniem swojej pracy odîoţyîem te rozwaţania na potem. Na drugi dzień gdy spotkaîem innego kumpla - Tadka. Postanowiîem zainteresowaç się losem Klemensa, bo moţe niebodze przytrafiîo się co zîego? - Tadek co się dzieje z Klemensem, zauwaţyîeő, ţe wczoraj nie zaszczyciî swojć obecnoőcić komisji egzaminacyjnej? - pytam zdenerwowany. - A co ma się dziaç, po prostu poszedî do seminarium - odparî z zadziwiajćcym spokojem. No tego to dla mnie byîo juţ za wiele, rozumiem pójőç do Akademii Górniczo Hutniczej, czy teţ na bibliotekarstwo, ale ţeby do seminarium to dla mnie niewytîumaczalne ţadnymi argumentami. Czyţby ţycie mu się znudziîo, rozumowaîem po cichu, a moţe po prostu im tam za naukę pîacć, ale nie to chyba niemoţliwe. Ţeby mi osobiőcie proponowali nie wiem jakie pienićdze za to ţebym się uczyî w seminarium, to bym tam nie poszedî. Raz, ţe mnie to wcale nie pocićga, dwa, ţeby mnie tam wcale nie przyjęli, a po trzecie to zrozumcie tam trzeba siedzieç murem przez 6 (sîownie: szeőç) lat i gapiç się w te teologiczne knigi. Te "siedzieç murem" jest tu jak najbardziej na miejscu, bo wyobraűcie sobie, ţe oni tam mieszkajć, jedzć i mogć wyjőç do domu jedynie na dwie godziny w tygodniu, jeőli oczywiőcie zasîuţć. O.K. Doőç tych ponurych opisów, pozwólcie, ţe powoli będę przechodziî do sedna czyli do samej wizyty. Kiedy zaczćî się rok akademicki dîugo wybieraliőmy się z Jacć w odwiedki do Klemensa, ale albo nie byîo czasu, albo pora byîa nieodpowiednia (ich tam moţna odwiedzaç jedynie w őciőle okreőlonym czasie w tzw. rozmównicach - dla mnie to kojarzyîo się z innymi miejscami odosobnienia i z pokojami widzeń w tych miejscach). Wreszcie postanowiliőmy: idziemy w pićtek. Jaca nie mógî ukryç strachu: - A jak nas będć rewidowaç przy wejőciu? - Czego się kitrasz, powiemy, ţe mamy AIDS. - odparîem z zadziwiajćcć prostotć. - Tak, to wtedy bćdű pewien ţe nas wpuszczć (myőlę, ţe Jaca miaî w tym momencie na myőli niechlubne orędzie, czy teţ przemówienie Glempa, w którym ten wzićî w obronć jakţesz niewinnych i tolerancyjnech mieszkańców Lasek i Józefowa). - Masz rację to nie byî dobry pomysî. - skapitulowaîem Ze zrozumieniem spostrzegîem, ţe Jaca nie poprzestaje na tej jednej obawie: - A co będzie jak będć kontrolowaç krzyrzyki przy wejőciu? - Nie będć, ale owiń czymő szyję na wszelki wypadek. - uspokajaîem Jacę, ale sam nie byîem pewien tego co mówiîem. Obawiaîem się szczególnie o Jacę gdyţ jego szyja pozbawiona jakiejkolwiek ozdoby mogîa poraziç i to boleőnie oczy jakiegoő klechy. Chociaţ z drugiej strony pacyfa, która przyozdabiaîa z kolei mojć szyję mogaîa wzbudziç u nierozeznanych w temacie dostojników koőcielnych podejrzenie, ţe wîaőciciel ozdoby moţe się okazaç czcicielem swaroga, daszboga, czy co gorsza opoja. Mimo tych obaw pokrzepiwszy się nieco, raűnie ruszyliőmy w kierunku budynku w którym więziony jest Klemens. - Moment - krzyknćî Jaca - jak to tak do kumpla z pustymi rękami? - Masz kurwa rację, ale co mu kupiç do cholery? Dlugo nad tym myőleliőmy, a to prezenty byîy za drogie, a to przypuszczalnie nie spotkaîyby się ze zrozumieniem i zadowoleniem ze strony Klemensa.Wreszcie Jaca wpadî na doskonaîy pomysî: - Kupmy mu wazelinę, niech się tam chîopaki zbytno nie nudzć po nocach! - Dobry pomysî - przyznaîem i zboczyliőmy nieznacznie w stronę apteki. Po nabyciu wazeliny pięknie jć zapakowaliőmy i po parunastu minutach bojaűliwie zakoîataliőmy do bram seminarium: - Dzień dobry, my tu (z wraţenia plćtaîy się nam języki) to znaczy przyszliőmy do kolegi. - Do jakiego kolegi? Tu podaliőmy namiary Klemensa i starsza kobieta poszîa po niego. Po chwili pojawiî się on Klemens, ale jakţe odmieniony: blady, wychudzony, caîy w czerni (niestety nie dostaî jeszcze sutanny, to by dopiero byîo się z czego poőmiaç) i poprowadziî nas po schodach do jakiegoő pomieszczenia w piwnicy, które nazwaî jakoő tam z îacińska. Póűniej powiedziaî, ţe to po polsku rozmównica. - "Moţe pokój widzeń?" - zaţartowaîem, ale mimo, ţe Jaca wybuchî őmiechem, to na twarzy Klemensa nie zagoőciî chociaţ najuboţszy uőmiech. Poza tym rozmowa nam się wcale nie kleiîa, chociaţ parę wćtków jest godnych zamieszczenia. Kiedy rozmowa zeszîa na dziewczyny, Klemens zaczćî się wypytywaç, czy mamy jakieő dziewczyny na roku? "A jakţeţ mamy i to bardzo îadne, takich to nawet w naszym ogólniaku nie byîo" - odparîem cheîpliwie. Tutaj Klemens się nieco zmieszaî, bo jak wiadomo, dziewczćt nie przyjmujć do seminarium. Jaca chcćc pocieszyç Klemensa zawoîaî rubasznie: "Nie martw się przecieţ chyba moţesz jeszcze maltretowaç ogórtasa pod koîdrć kiedy nikt nie widzi, przynajmniej prawć rękę sobie wyrobisz." Klemens przytaknćî smutnie i stwierdziî ţe przeszkadza mu jego wspóîlokator. "No nie jest tak űle Klemens jak myőleliőmy, dobrze, ţe masz tego kolegę w pokoju" - pocieszaîem i myőlćc o prezencie spojrzaîem na Jacę. On chyba teţ przypomniaî sobie o prezencie, bo gîupio się uőmiechnćî. Wkrótce Klemens grzecznie nas przeprosiî, bo zbliţaî się czas modlitwy czy teţ őwiętej ciszy (sam juţ nie pamiętam). Kiedy znaleţliőmy się na korytarzu (panowaî póîmrok) wręczyîem Klemensowi gustownie opakowany podarunek (Jaca niecnota nie chciaî go wręczaç) i poprosiîem, ţeby otworzyî dopiero po naszym wyjőciu. Niestety Klemens nie zastosowaî się do mojej porady i jćî rozpakowywaç podarek po drodze do drzwi. Dobrze, ţe panowaî póîmrok, bo Klemens namacawszy tubkę pytajćco stwierdziî: - Jakiő krem? - Tak, tak Klemens krem... - odparliőmy i szybko porzegnawszy się wypadliőmy ze őmiechem na zewnćtrz. Tak oto skończyî się ten interesujćcy(?) epizod. Niestety nie wiem jaka byîa reakcja Klemensa, gdy skonstatowaî, ţe ów krem to w rzeczywistoőci wazelina i to do tego biaîa. Jeőli się dowiem to nie omieszkam napisaç o tym w następnym numerze PMM. Ten artykuî napisaîem z myőlć, iţ trzeba w końcu zaczćç próbowaç przybliţyç ţycie i obyczje wîadzy, opinii publicznej, i nie byîo mym celem wyőmiewanie czy teţ kpienie z kogoő czy teţ z jego poglćdów. AMEN. P.S. Imiona wszystkich postaci występujćcych w tekőcie zostaîy zmienione, chociaţ jest ów tekst osnuty na faktach jak najbardziej autentycznych ( to po prostu szczera prawda). GALL ˙